Psychologia, Rozwój osobisty

Zrób to, a wszystko zacznie się układać

Czy wiesz dlaczego pewne rzeczy przychodzą Ci trudniej? Dlaczego, to co sobie zaplanowałaś w jednej chwili potrafi runąć jak domek z kart? Albo wszystko sypie się na Twoich oczach? Czujesz czasami wewnętrzny opór lub walkę, jakby wykonanie pewnych zadań było ciężką pracą lub wejściem na ogromną wysoką górę? Czujesz wewnętrzną presję, że jeśli tego nie dokończysz, nie wykonasz, nie zamkniesz, nie dopniesz swego, to nie poczujesz satysfakcji i będziesz mieć wyrzuty sumienia, że nie zadbałaś o wszystko?

Rozumiem to uczucie. Też tak miałam. Jednak gdy zrobiłam tę jedną rzecz, wszystko zaczęło się układać.

Podzielę się z Tobą historią mojego ślubu. Jeśli jesteś tą kobietą, dla której biała suknia, welon, piękna muzyka i kwiaty to coś, o czym marzy od dziecka, z przyjemnością przeczytasz tę opowieść. Jeśli jednak sceptycznie do tego podchodzisz, pomyśl o tym, jak o zadaniu lub celu do wykonania.

Planowanie własnego ślubu to nie lada wyzwanie. Załóżmy, że robisz po raz pierwszy. Chcesz, by wszystko było idealne i dopięte na ostatni guzik. Jaki jest więc sekret, że jedne wesela pamięta się latami, a o innych mówi się, że były totalną porażką? Gdy masz jakiś cel, zrób wszystko, by dobrze go zaplanować. Zrób wszystko, co w Twojej mocy, by dopracować każdy szczegół, a potem…puść to wolno.

Przygotowania do mojego ślubu trwały półtorej roku. Przygotowywaliśmy wszystko sami. Od zaproszeń, po winietki, prezenty dla gości, projekt sukni, własne podziękowania dla rodziców, dekorację sali, księgę gości, tablicę stołów, ciasto, alkohol, zespół, kwiaty itd. Sprawdzaliśmy każdy szczegół. Chciałam mieć suknię z idealną koronką, piękne kwiaty w kościele i kwartet smyczkowy. Dwa tygodnie przed weselem okazało się, że w hurtowniach nigdzie nie ma tak wysokiej koronki, kwiaty w kościele zostaną fioletowo-żółte, bo nikt ich specjalnie wymieniać nie będzie, a zamiast kwartetu miało być trio, bo dziewczyna grająca na wiolonczeli się rozchorowała. I mogłabym się frustrować i mieć pretensje do świata, że mój ślub nie będzie perfekcyjny, jednak powiedziałam sobie, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by spełnić swoje marzenie. Gdy zadzwoniła moja krawcowa i powiedziała, że nie ma innej koronki, niż te które widziałam, powiedziałam: trudno, niech będzie jedna z trzech.

ZRÓB WSZYSTKO, CO W TWOJEJ MOCY, A POTEM…

Co stało się później? Podczas ostatniej przymiarki, okazało się, że mojej krawcowej w ostatnim momencie udało zdobyć się ostatnią najpiękniejszą, tak wysoką koronkę. Byłam prze-szczęśliwa. Miałam suknię dokładnie taką, jak zaplanowałam, choć pogodziłam się z faktem koronki o przeciętnym wzorze. Na dzień przed ślubem jeszcze raz z narzeczonym wszystko sprawdziliśmy udekorowaliśmy salę i rozjechaliśmy się do swoich domów. Podjęliśmy decyzję, że od teraz niech się dzieje, co chce. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, a na resztę nie mamy już wpływu. Jak się okazało, gdy dotarliśmy do kościoła, w ostatnim momencie i bez naszej wiedzy, zakonnica zmieniła kwiaty na ołtarzu i podczas ceremonii były piękne różowe i białe pąki. Na chórze zaś pojawił się kwartet smyczkowy, bo wiolonczelistka dość szybko doszła do siebie i chciała z tym dniu zagrać z pozostałymi skrzypaczkami. Nasz pierwszy pierwszy taniec trenowała z nami nasza cudowna znajoma, mistrzyni Polski w tańcu towarzyskim. I nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że mojemu mężowi muzyka w tańcu w ogóle nie przeszkadza. Zespół i kamerzysta pilnowali nas, byśmy w odpowiednim czasie podali tort weselny, zorganizowali podziękowania dla rodziców i oczepiny. Podczas całego wesela zamiast wszystko kontrolować po prostu świetnie się bawiliśmy. Świat zadbał o nas dokładnie tak, jak trzeba. Do tej pory, gdy spotykamy kogoś, kto był na naszym ślubie, słyszymy te same słowa: „ze wszystkich ślubów na jakich byłam, Wasze pamiętam najbardziej. To było wspaniałe wesele.” I zgadzam się z tym w stu procentach. Nie dlatego, że robiliśmy cuda i wianki. Po prostu w tym najważniejszym dniu skupiliśmy się tylko na radości przeżywania tego, co się dzieje, a nie ciągłej kontroli, czy wszystko jest idealnie. I właśnie dlatego, że byliśmy przygotowani wcześniej, a potem odpuściliśmy kontrolę, świat zadbał o całą resztę.

NA WSZYSTKO PRZYCHODZI WŁAŚCIWY MOMENT

Od tamtej pory miałam kilka takich sytuacji, gdzie próbowałam na siłę przeskoczyć pewne rzeczy, dojść szybciej, zmusić życie bym dostała to czego chcę tu i teraz. Za każdym razem kończyło się to wielkim rozczarowaniem i frustracją. Dawałam z siebie dużo, ale chciałam otrzymać jeszcze więcej. Życie tak nie działa. Na wszystko przychodzi właściwy moment, i gdy chcesz ten proces przyspieszyć zazwyczaj kończy się to kontuzją. Od dłuższego czasu pracuję nad sobą i nad tym, by moje postanowienie z dnia ślubu wciąż na nowo sobie przypominać. Od kiedy pozwoliłam sobie odpuścić pewne rzeczy i nabrać pokory, a także oddać życiu ster, wszystko zaczęło układać się we właściwy sposób. Zdecydowanie nie jestem jeszcze tam, gdzie chciałabym być, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by się do tego miejsca przygotować, a potem…pozwolić życiu robić swoje.

Sztuka odpuszczania, to jedna z najtrudniejszych rzeczy do zrobienia. I Ty też nie chcesz odpuścić. Trzymasz się kurczowo swojego planu, swoich nawyków, swojego myślenia, swoich zasad, swojego ego, które mówi: „nie możesz mnie zostawić”. Nie możesz odpuścić, nie możesz powiedzieć, że masz dość, nie możesz nagle spuścić tego powietrza z balonu, którym jest Twoja wewnętrzna zawziętość, bo inaczej będzie źle. I Twoje ego ma rację. Dla niego być może będzie źle. Będzie niewygodnie, będzie niekomfortowo, ale słuchając tylko ego, przeżyjesz życie bezpiecznie. Słuchając głosu serca, które mówi Ci: “spokojnie, dojdziesz tam gdzie chcesz, ale daj mi się poprowadzić”, przeżyjesz życie wspaniale.

NIE WALCZ Z ŻYCIEM

Jestem w tym procesie od kilku miesięcy i widzę, jaka ogromna zmiana zaszła we mnie od momentu trzymania się kurczowo swojej wizji życia do chwili, gdy powiedziałam mojemu sercu: dobrze, prowadź mnie, nie będę stawać Ci na przekór”. I możesz mi wierzyć lub nie, to co czułam jeszcze kilka miesięcy temu było jednym wielkim smutkiem i pustką. Dzisiaj czuję, że mam przy sobie największe wsparcie – siebie. Ta magia, którą czuję od wewnątrz daje mi siłę i spokój, i gdy moje ego znów chce wyjść przed szereg, rozmawiam z moim sercem, a Ono potrafi wszystko wytłumaczyć.

Zamiast więc walczyć z życiem, po prostu odpuść i daj mu się prowadzić. Twoje serce jest Twoim opiekunem, ono wie gdzie masz dojść i jeśli mu na to pozwolisz, zaprowadzi Cię tam najwspanialszą drogą. Bo w życiu nie chodzi o to by je przeżyć, ale o to by od narodzin do śmierci nacieszyć się tą drogą. Drogą, która wcale nie musi być walką z wiatrakami, ale może być rejsem, gdzie wiatr dmucha w Twoje żagle. Weź ster w swoje ręce, nadaj życiu odpowiedni kurs i dopłyń do wymarzonego portu. Podczas Twojej podróży, wydarzą się różne rzeczy, ale magią życia nie jest jego ostatni punkt docelowy, ale właśnie podróż. W końcu nie żyjesz po to by umrzeć, ale po to by żyć pełnią życia. Wystarczy, że powiesz sobie: „Wiem, że dłużej nie mogę walczyć. Poddaje się. Niech się dzieje, co musi się dziać.” – A wtedy życie Ci odpowie: „Nareszcie! W końcu mogę się Tobą zaopiekować.”

Wszystkiego magicznego!
Dorota

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *