„Kolorowanki u Anki. ANNA KLIMATOWSKA”.

– Nie… To chyba jakiś zły sen. Na pewno zaraz się obudzę i wszystko będzie dobrze… Anka, oddychaj. Oddychaj głęboko.

– Jezu, co ty tak sapiesz? Głuchego obudzisz. – Magda próbowała przemówić ludzkim głosem, ale bliżej jej było do leniwca, któremu buzia skleiła się krówką mordoklejką.

No i świetnie. W ciągu dwudziestu czterech godzin zostałam bez pracy, za to z perspektywą płacenia ZUS-u, na który mnie chwilowo nie było stać. – Anka rozejrzała się po pokoju. – Jeśli kiedykolwiek będę miała problemy w pracy, już nigdy, przenigdy nie zadzwonię, nie napiszę i z pewnością nie odbiorę telefonu od tej wariatki chrapiącej jak tarka do bielizny.

– Anula. Wody! – Młodsze zombie zorientowało się, że jednak człowiek nie wielbłąd, napić się musi.
Spojrzała na jej rozczochrane i wypalone słońcem jasne włosy. I nic już nie było ważne. Była z nią. Była przy niej. Była tu i teraz. I już miała powiedzieć, jak bardzo ją kocha, gdy na telefonie wyświetlił się nieznany numer.

– Halo – powiedziała cicho, po czym chrząknęła i spróbowała ponownie, tym razem nieco głośniej. – Halo, z tej strony Anna Klimatowska.

– Dzień dobry. Dostałem do pani namiary od mojego znajomego. Podobno projektuje pani wnętrza?

No i stało się! Założyłam własny biznes. No dobra, na razie działalność – do biznesu jeszcze brakuje. Ale dzisiaj jadę do mojego pierwszego klienta. Aaaaa! A co, jeśli nie dam rady? Co, jeśli coś spieprzę? Co, jeśli nie będzie zadowolony? O matko! Muszę kupić dalmierz i miarkę! I próbnik. Cholera. Nie zdąży dojść. Dobra, Anka, myśl! Nieeee… Nie pójdę do byłego szefa! Na samą myśl robi mi się słabo.

– Wychodzę! – Artur, jej facet, rzucił krótkie hasło i tyle go widziała. Westchnęła. – Przynajmniej mam chwilę dla siebie. Mogę w końcu usiąść i pomyśleć nad moim logo! Ojj tak. W końcu identyfikacja wizualna jest bardzo ważna – przekonywała sama siebie. – Do spotkania miała kilka godzin, zdąży więc skoczyć po miarkę. I ma czas na herbatę i szukanie inspiracji. Jupi! – ucieszyła się w duchu.

– Cholera, to już? Prawie czwarta! Za godzinę mam spotkanie! – Anka w panice zaczęła się ogarniać.
Czas tak szybko minął, ale nic nie poradzi, że podobało jej się tyle różnych logotypów. I te sygnety, i kolory! Przyznała, że utonęła w internetach. Ale cóż, taki zawód. Kreatywność i estetyka to nasze drugie imię. Szkoda tylko, że zarządzanie czasem nie jest pierwszym.

– Dzień dobry, pani Anno. Ewelina Mus. – Postawna kobieta już czekała przed wejściem na budowę razem ze swoim mężem.

– Dzień dobry. Tomasz Mus. To ja do pani dzwoniłem.

– Dzień dobry – odpowiedziała spokojnie, chociaż w środku czuła się, jakby była na tajnym przesłuchaniu, gdzie obserwowany jest każdy najdrobniejszy ruch każdego z jej baby hair.

– Potrzebujemy projektu kuchni. Przyłącza już są zaplanowane. Chodzi nam głównie o dobór kolorów i mebli, żeby było spójnie i pasowało do reszty. – Pani Ewelina wydała się osobą bardzo sympatyczną. Miała piękny biały uśmiech, który podkreśliła mocnym odcieniem czerwonej szminki. – Jasne – odpowiedziała projektantka.
Tylko na tyle było ją stać. Co innego, gdy jechała tylko na inwentaryzację i resztą zajmowała się Karolina. A co innego teraz, kiedy miała sama rozmawiać z klientami. – Może jednak to nie dla mnie? Może jednak powinnam siedzieć w biurze i robić te projekty w tajemnicy przed światem?

– Co pani od nas potrzebuje? – zapytał wysoki brunet.

– Yyyy… – Boże, dziewczyno, ogarnij się! – Pomiary! Tak, muszę zrobić pomiary.

– Co za wstyd. Chyba zaraz sama się zwolnię.

– W takim razie zapraszamy do środka.

– Tutaj będzie zlew, z tej strony chcielibyśmy lodówkę side by side, a obok piekarnik w słupku. Chciałabym, żeby kuchnia była przytulna, ale też nie „babcina”. – Klientka oprowadziła Ankę po kuchni.

– A mają państwo jakieś przykłady? Inspiracje?

– Tak, mam na telefonie, zaraz pani pokażę. O! Tu mi się podobają fronty, proste, nowoczesne. I te lampy nad wyspą, bo chcemy też wyspę tutaj. Na tej podoba mi się kolor ścian, takie jasnoszare. I ten blat betonowy też jest bardzo ładny. – Pani Ewelina mówiła, i mówiła, i mówiła. A Ance już po pierwszej szarej inspiracji zrobiło się słabo.

– A jakieś kolory chcą państwo dołączyć do aranżacji?

– Kolory? Nie wiem. A jakie na przykład? – zapytała klientka, choć jej mina mówiła bardziej: „Z czym mi tu wyskakujesz, kobieto?”.

– Jest mnóstwo pięknych kolorów. Butelkowa zieleń, granat, burgund, musztardowy, zgaszony błękit. Wiele kolorów można ze sobą łączyć i tworzyć wyjątkowe aranżacje. – Ania zaczęła rozpływać się w wyobraźni i już prawie czuła, że rosną jej skrzydła. Prawie…

– Nie, my jednak wolimy spokojne barwy. Beton, szarość, drewno, kamień. Neutralne raczej.

No i cały plan poszedł się paść. Westchnęła tylko w duchu na pożegnanie swojej wizji. Ale nie będzie narzekać. W końcu to jej pierwszy klient, a ZUS sam się nie zapłaci. Jakoś to przełknie. Wróciła do domu po trzech godzinach. Trzy razy sprawdzała pomiary, bo pani Ewelina chodziła za nią jak cień i ciągle coś opowiadała. Nie mogła się skupić. W dodatku ta durna miarka ciągle się zwijała. Inwentaryzacja przypominała bardziej walkę o przetrwanie niż profesjonalną obsługę klienta. Najważniejsze, że ma już rzuty. Najgorsze dopiero przed nią: wycena!

– Jak ja mam to policzyć? Dobra, poszukam w necie. Może coś znajdę. – „Ile kosztuje projekt kuchni” – wpisała zapytanie w wyszukiwarkę. Ale każda cena była inna.

– Cześć! – usłyszała głos swojej drugiej połówki.

– Cześć. Jak ci minął dzień?
Anka wstała z biurka, żeby się przywitać, ale Artur szybko przeszedł do kuchni.

– Wszystko w porządku?

– Nie chce mi się gadać – odpowiedział sucho.

– Aha. – Zrobiło jej się przykro, jednak chciała się podzielić z nim swoim pierwszym zleceniem. – Byłam dzisiaj u moich pierwszych klientów.

– Yhy. – Odburknął, nawet na nią nie patrząc.

– Widzę, że nie mam co się uzewnętrzniać, bo nie ma komu słuchać – pomyślała.

Zostawiła temat i poszła z powrotem do komputera. W końcu musiała jakoś wycenić ten projekt. – Dlaczego to takie trudne? No dobra, którąś cenę muszę wybrać. Dwa tysiące złotych? Nie no, tyle mi pewnie nie zapłacą. Powiem tysiąc złotych. Tyle to chyba mogą dać? Tak, wiem, negocjuję sama ze sobą. Ale naprawdę mi zależy na tym projekcie. No trudno, raz kozie śmierć. – Drżącymi palcami kliknęła „wyślij” w swojej skrzynce pocztowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *